20 lutego 2011

Katastrofa?

Obudził mnie jakiś zupełnie dziwny i bezsensowny sen, który jakoś nie bardzo pamiętam. Zresztą byłam po nim zmęczona bardziej niż gdybym nie spała całą noc. Na dworze jeszcze było ciemno, wciąż cicho. Płatki śniegu tylko wirowały, tańczyły w powietrzu wiatrem niesione. Przypominały ptasie piórka albo nitki pajęczyn. Mimo że chwilę wcześniej nie miałam ochoty wychodzić spod ciepłej kołdry, postanowiłam, że jednak wyjdę z domu. 

Biało, pusto, cicho... Tylko śnieg chrzęścił pod moimi butami, mróz podszczypywał mnie, próbując sprawdzić, czy jestem ciepło ubrana, a płatki śniegu delikatnie, powoli, jakby z namaszczeniem kładły się na moim płaszczu, przyczepiały się koronkami do rzęs. Nogi same poniosły mnie w kierunku kościoła. O tak wczesnej porze było tam pustawo, tylko w kilku ławkach siedzieli ludzie. 

Coś ścisnęło mnie za gardło, za serce. Tęsknota. Zawsze mi się wydawało, że z czasem jest lepiej, że mniej boli, że da się wytrzymać... ale to może za dziesięć, za dwadzieścia lat... Jeszcze chyba nie teraz. Czasem jest mi tak okropnie źle, tak smutno smutkiem, który stale mieszka w moich oczach, a czasem wybiera się na wycieczkę do mojego serca... jest mi wtedy tak zimno... gdzieś w środku i zupełnie nie mogę się rozgrzać. Mam wtedy ochotę wniknąć komuś pod skórę, schować się tam, rozejść po całym ciele, rozpłynąć... 

Tak. Mam zachwiane poczucie bezpieczeństwa. Od wielu już lat.

Dziś te emocje mieszają mi się z czymś... Hmmm... Nie umiem tego nazwać. Zupełnie nieuchwytne. Mam jakieś przeczucie. Coś się wydarzy. Koło losu się znowu zakręci... I jestem pewna, że mi wykręci jakiś numer, kawał... I to na moje własne życzenie, bo ja się domagałam... W piątek po południu i dziś rano jeszcze... Jak zwykle w takich przypadkach bywa, Czekoladka rozrabia. Dziś też.

Moja wełniana sukienka wisiała sobie spokojnie na wieszaku koło drzwi, ja wreszcie spakowana, zaopatrzona we wszystkie papiery, dokumenty i inne takie, zamierzałam wynieść plecak i komputer z pokoju, żeby je postawić koło drzwi... Nie wiem, jak to zrobiłam, ale coś się takiego stało, że plecak, komputer wylądowały w przedpokoju zupełnie bez uszczerbku dla nich, a dwie setki płyt zalały strumieniem całą wolną przestrzeń na podłodze... Ułamek sekundy... Nie miałam szans ich złapać. Prawie mi się udało, ale prawie robi małą różnicę... Cóż... jeszcze nie poruszam się z prędkością światła... Do wyjścia została mi jakaś śmieszna liczba minut, bo wyjść musiałam o wyznaczonej porze, aby bardzo wczesnym popołudniem znaleźć się w miejscu oddalonym o 150 km. Nie było czasu na licznie strat, ale coś trzeba było z tym zrobić... Na pierwszy rzut oka mogę stwierdzić, że wielkiej katastrofy nie ma. Rozwalone całkiem tylko jedno pudełko, dwie płyty na pewno nie nadają się już do słuchania... Kilka pudełek trochę ucierpiało, więc pozbyłam się odpryśniętych kawałków, żeby płyt nie porysowały. Poukładałam, nie patrząc na to w jakiej kolejności, byle tylko zdążyć ogarnąć, zabezpieczyć... No i trzeba będzie wszystkich posłuchać... Bo nie miałam czasu obejrzeć czy i jak bardzo są porysowane... Szczęście w nieszczęściu, że te, które najbardziej ucierpiały, mogę praktycznie od ręki kupić. A te, których szans kupić właściwie już nie mam, chyba że jakimś cudem ktoś by gdzieś na allegro..., przeżyły nienaruszone. 

Gdy tak siedziałam i zbierałam te płyty, przypomniała mi się sytuacja sprzed kilku lat, gdy moja muzyka pierwszy raz znalazła się na podłodze (teraz było to drugi raz...). Ktoś wyładowywał swoją złość na moich płytach, część została mi zwyczajnie zabrana, a to co uratowałam dziś znów znalazło się na podłodze. Dlatego złożyłam sobie obietnicę, że nie zwiążę się z kimś, kto nie rozumie, czym jest dla mnie muzyka, jak ważną rolę odgrywa i czemu ja jestem przywiązana do tych wszystkich płyt.

Przy okazji przypomniała mi się pewna lampa. Było to x lat temu. Suszyłam włosy przed lustrem w łazience, spieszyłam się na zajęcia, aż tu coś stuknęło, jęknęło... Patrzę, a lampa wypadła ze ściany i wisi tuż nad umywalką... Nie mogłam tego tak zostawić, tym bardziej, że kibel się zapchał, a raczej był zapchany, zanim ja skorzystałam z łazienki... Czas kurczył mi się w oczach... ;) Zostawiłam kartkę na klapie, żeby czasem nikomu nie przyszło do głowy spłukiwać, bo wówczas wszyscy pływalibyśmy w szambie, a lampę po prostu wepchnęłam. Nie mogłam dziury podepchać żadnym papierem ani szmatą, bo przecież tam były przewody... a ja jednak nie zamierzałam mieszkania puszczać z dymem, więc przy pomocy sznurka, rur i gwoździ, wbijanych świecznikiem, zrobiłam trzymanko dla lampy, aby lampie czasem nie zachciało się znowu wypadać... 

Na efekty w postaci numeru od losu długo czekać nie musiałam... Miały w tym swój udział pewne drzwi, prezentacja mojej siostry, herbata, plik ulotek i rozsypane kartki... 

Teraz pozostaje mi czekać i się pilnować, bo już widzę oznaki... Jednak, z której strony i co nadejdzie... Normalnie strach się bać ;)

Wszystkim życzę miłej niedzieli :)


 

14 komentarzy:

  1. Lenko, może to tylko "teoria spisku"?
    Już nauczyłam się ufać przeczuciom, i ich nie lekceważę. Z drugiej strony wiem, że jeśli się szuka, to się znajdzie...Zatem dobrze trzeba zastanowić się, zanim zacznie się szukać! Bo można znaleźć coś zupełnie innego, niż się spodziewamy.
    Dobrych przeczuć życzę Lenko:):)
    samych dobrych!

    OdpowiedzUsuń
  2. Madame, nie ma teorii spisku :) W tym przypadku raczej się zapowiada trochę zamieszania, zmian w życiu (może kolejna przeprowadzka ;). Czy coś złego? Nie wiem.
    Rano pomyślałam, że jeszcze tylko brakuje komunikacji publicznej uciekającej sprzed nosa, odchodzącej przed czasem, nie przyjeżdżającej w ogóle, spoźniającej się... Myślę, mówię i mam ;) Fajnie by było tak ze wszystkim.
    Dziękuję Madame i mam nadzieję, że się spełni :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekoladko
    Mam nadzieję, że to tylko zapowiedź pozytywnych zmian niesiona powiewem niespokojnym. Coś mi się tak widzi:;D

    OdpowiedzUsuń
  4. :)) A ja przytakuję Sydonii... i słonecznego tygodnia życzę dziewczyny :)
    ... mam nadzieję że sprawy w urzędzie pozałatwiać się udało? :))**********

    OdpowiedzUsuń
  5. Sydoniu, ja też mam taką nadzieję i... chciałabym :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Violuś, jasne, że się udało. Dzisiaj miałam ciąg dalszy... cały dzień w urzędach. W jednym trafiłam na przemiłego pana i załatwiłam ekspresowo :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekaw jestem, czy Twoje przeczucia się później spełniają - pamiętam, że chyba czytałem już jakiś Twój post na ten temat, ale już go nie pamiętam... zresztą, tamten post chyba nie był dokładnie o przewidywaniu przyszłości, pisałaś w szerszym kontekście. Chętnie bym go sobie przypomniał, jeśli wiesz jaki post mam na myśli, to mam do Ciebie prośbę, abyś mnie tam znowu "zaprowadziła" ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Smurffie, zawsze się spełniają...
    Poszukałam, pogrzebałam i wrzucam poniżej ;)

    http://czekoladazgruszkami.blogspot.com/2009/11/intuicja.html

    http://czekoladazgruszkami.blogspot.com/2010/02/o-przeznaczeniu-z-mojego-punktu.html


    Nie wiem, czy o to Ci chodziło, ale w tych notkach było najwięcej na ten temat ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak,dzięki, chodziło mi głównie o ten drugi post, chciałem go sobie przypomnieć.
    No cóż, skoro istnieje możliwość przepowiadania przyszłości, to by znaczyło /zakładając, że ludzie faktycznie potrafią przepowiadać przyszłość, ale nie zmyślają przy tym/, że jednak istnieje coś takiego jak przeznaczenie, inaczej żadne wróżby nie miałyby sensu ;)
    Dobrej nocy, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Proszę bardzo :)
    Przeczucia przeczuciami, a przepowiadanie przyszłości... hmmm... no z tym to różnie bywa, ale coś na rzeczy być musi.
    Jeśli już w tym kontekście, to mniej więcej 2,5 tygodnia temu wyśniło mi się, że ojciec i teść moich przyjaciół wkrótce umrze (nic na to nie wskazywało w życiu codziennym), a wczoraj byłam na jego pogrzebie właśnie...
    I tego nie lubię właśnie w tych moich snach, przeczuciach...

    OdpowiedzUsuń
  11. A powiedz mi jeszcze, bo jestem tego ciekaw, czy masz tylko tego typu wizje /że ktoś umrze/, czy też także jakieś inne? Np. wypadek, ale bez ofiar śmiertelnych lub w ogóle nieco bardziej wesołe /np. że ktoś wreszcie spotka swoją wymarzoną miłość, zda trudny egzamin, itp./.

    OdpowiedzUsuń
  12. Wypadki się zdarzały, kłopoty ze zdrowiem (coś takie dotyczyło mojego dobrego kumpla), pozytywne też się zdarzają, ale nie tak często jak te ostrzegawcze.
    Co do samej siebie... Jak miałam 18 lat wyśniłam sobie męża/partnera życiowego... A czy się spełni to się okaże ;) Jeszcze go nie spotkałam ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. No przecież sama mi wcześniej napisałaś, że zawsze się spełniają, więc czemu nagle teraz zaczęłaś w to wątpić? ;)
    Jeśli się spełniają, to i ten sen kiedyś się spełni :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Smurffie, to, że do tej pory zawsze się sprawdzało, nie znaczy, że za każdym razem tak będzie ;) Poczekamy, zobaczymy :)

    OdpowiedzUsuń