Niebo od rana zasnute chmurami, szarymi, ciężkimi, jak puchowe pierzyny... Jakby niebo chciało się nimi otulić jak ciepłym wełnianym kocykiem, schować się, skulić... Krople deszczu drgają w różowej mgle, a wiatr miota na wszystkie strony cienkimi gałązkami wierzb. Piję nie wiem już którą herbatę, patrzę w okno i jakoś nie mogę zmobilizować się do czegokolwiek. Obejrzałam film z Audrey Hepburn i Cary Grantem.
Od miesięcy nie wychodziłam wieczorem, aby przebywać w większym gronie osób, jeśli nie liczyć kilku wizyt w kinie... ale tylko raz były tam dzikie tłumy. Już prawie zapomniałam jak wyglądają knajpy wieczorem i co się tam robi. Szczerze mówiąc, to właściwie się sama sobie nie dziwię, że nie miałam ochoty wychodzić, że nie udzielałam się specjalnie towarzysko. W sumie to co miałam robić w towarzystwie? Milczeć przez pół wieczoru, uśmiechając się na prawo i lewo, sącząc w tempie wyjątkowo woooollllnnyyymmm jakieś kolorowe coś, ewentualnie odpowiadać na pytania - tak, nie, nie wiem.
Latem i wczesną jesienią zdarzały mi się jakieś wyjścia, ale wszystkie te w większym gronie ludzi były porażkami towarzyskimi. Właściwie każde zadane mi pytanie sprawiało mi ogromną trudność, bo nie bardzo wiedziałam, jak wybrnąć, nie nawiązując do tego wszystkiego, co się działo. Kto chce podczas imprez i spotkań towarzyskich słuchać o smutkach, psychopatach, chorobach, śmierci, depresji, samotności, bezsenności, szpitalach...
Kilka dni temu siedziałam wieczorem z przyjaciółką, dostałyśmy z rozpaczy chyba jakiejś makabrycznej głupawki i głupio żartowałyśmy sobie, że naszą najczęstszą i właściwie jedyną "rozrywką" w ostatnich miesiącach są... pogrzeby (w ciągu 3 miesięcy byłam na 7), i że powinnyśmy chyba zaopatrzyć się w większą ilość kreacji, bo wciąż ubierać się w to samo... Żałosne, normalnie żałosne.
Dlatego też jako że w okolicach Poz. przebywam ostatnio, postanowiłam przypomnieć sobie wieczorne rozrywki. Jutro wybieram się do pubu, zresztą mojego ulubionego pubu. Mam pewne obawy, że droga powrotna do domu może okazać się wyjątkowo długa, wyboista... coś jak tor przeszkód. Oby tylko nie padało. Jakieś 50 minut pociągiem i jakieś 30 szybkiego marszu... I tu pojawia się problem, bo pić czy nie pić trunki wyskokowe...? Jeśli wypiję, to mogę być pewna, że droga do domu będzie na pewno długa, bo ja zawsze mam szczęście, że tu sobie z kimś pogadam, tam sobie pogadam, na dodatek przy takiej drodze powrotnej potrafię wymyślić różne głupoty, które wcielam w życie, a jak mi coś leży na sercu, wątrobie, czy jak to tam się mówi, to bywa, że o trzeciej w nocy wydzwaniam, piszę sms-y, maile... jestem więcej niż szczera, bo szczera to jestem na co dzień, wpadam w większy niż zwykle słowotok, dręczę ludzi wyjątkowo kłopotliwymi pytaniami, a przy tym wszystkim jakoś nie opowiadam o sobie, bo hamulce, dotyczące własnej osoby, działają u mnie na 200%.
Słowotok już mi się objawia... wystarczy spojrzeć na powyższe, koszmarnie długie zdanie. Ja takie zdania potrafię (no może nie tak super długie jak to powyżej, ale tak z więcej niż połowę z niego...) wypowiadać nie dość, że szybko, to na jednym oddechu.
Normalnie czuję się jak przed pierwszą randką albo przed pierwszym od miesięcy seksem... O czym rozmawia się z ludźmi w pubie? Niech no sobie tylko przypomnę... albo lepiej może nie... Ostatnim razem, gdy tam byłam... ;))) Spokojnie, ja nigdy nie robię czegoś, czego mogłabym żałować, ani tym bardziej nie prezentuję ryzykownych zachowań.
Właściwie to ja grzeczna jestem... powiedzmy ;)
tekst utworu
Od miesięcy nie wychodziłam wieczorem, aby przebywać w większym gronie osób, jeśli nie liczyć kilku wizyt w kinie... ale tylko raz były tam dzikie tłumy. Już prawie zapomniałam jak wyglądają knajpy wieczorem i co się tam robi. Szczerze mówiąc, to właściwie się sama sobie nie dziwię, że nie miałam ochoty wychodzić, że nie udzielałam się specjalnie towarzysko. W sumie to co miałam robić w towarzystwie? Milczeć przez pół wieczoru, uśmiechając się na prawo i lewo, sącząc w tempie wyjątkowo woooollllnnyyymmm jakieś kolorowe coś, ewentualnie odpowiadać na pytania - tak, nie, nie wiem.
Latem i wczesną jesienią zdarzały mi się jakieś wyjścia, ale wszystkie te w większym gronie ludzi były porażkami towarzyskimi. Właściwie każde zadane mi pytanie sprawiało mi ogromną trudność, bo nie bardzo wiedziałam, jak wybrnąć, nie nawiązując do tego wszystkiego, co się działo. Kto chce podczas imprez i spotkań towarzyskich słuchać o smutkach, psychopatach, chorobach, śmierci, depresji, samotności, bezsenności, szpitalach...
Kilka dni temu siedziałam wieczorem z przyjaciółką, dostałyśmy z rozpaczy chyba jakiejś makabrycznej głupawki i głupio żartowałyśmy sobie, że naszą najczęstszą i właściwie jedyną "rozrywką" w ostatnich miesiącach są... pogrzeby (w ciągu 3 miesięcy byłam na 7), i że powinnyśmy chyba zaopatrzyć się w większą ilość kreacji, bo wciąż ubierać się w to samo... Żałosne, normalnie żałosne.
Dlatego też jako że w okolicach Poz. przebywam ostatnio, postanowiłam przypomnieć sobie wieczorne rozrywki. Jutro wybieram się do pubu, zresztą mojego ulubionego pubu. Mam pewne obawy, że droga powrotna do domu może okazać się wyjątkowo długa, wyboista... coś jak tor przeszkód. Oby tylko nie padało. Jakieś 50 minut pociągiem i jakieś 30 szybkiego marszu... I tu pojawia się problem, bo pić czy nie pić trunki wyskokowe...? Jeśli wypiję, to mogę być pewna, że droga do domu będzie na pewno długa, bo ja zawsze mam szczęście, że tu sobie z kimś pogadam, tam sobie pogadam, na dodatek przy takiej drodze powrotnej potrafię wymyślić różne głupoty, które wcielam w życie, a jak mi coś leży na sercu, wątrobie, czy jak to tam się mówi, to bywa, że o trzeciej w nocy wydzwaniam, piszę sms-y, maile... jestem więcej niż szczera, bo szczera to jestem na co dzień, wpadam w większy niż zwykle słowotok, dręczę ludzi wyjątkowo kłopotliwymi pytaniami, a przy tym wszystkim jakoś nie opowiadam o sobie, bo hamulce, dotyczące własnej osoby, działają u mnie na 200%.
Słowotok już mi się objawia... wystarczy spojrzeć na powyższe, koszmarnie długie zdanie. Ja takie zdania potrafię (no może nie tak super długie jak to powyżej, ale tak z więcej niż połowę z niego...) wypowiadać nie dość, że szybko, to na jednym oddechu.
Normalnie czuję się jak przed pierwszą randką albo przed pierwszym od miesięcy seksem... O czym rozmawia się z ludźmi w pubie? Niech no sobie tylko przypomnę... albo lepiej może nie... Ostatnim razem, gdy tam byłam... ;))) Spokojnie, ja nigdy nie robię czegoś, czego mogłabym żałować, ani tym bardziej nie prezentuję ryzykownych zachowań.
Właściwie to ja grzeczna jestem... powiedzmy ;)
tekst utworu
Ja też nie przepadam za wypadami 'w dużej grupie', nie lubię traktować ludzi przedmiotowo i staram się to ograniczać do minimum, a na takich wyjściach niestety jestem do tego typu zachowań zmuszona, bo z każdym 'wypada' zamienić słowo.. WYPADA. Ech - pieprzę to co wypada, więc z tymi, których nie lubię owych słów nie zamieniam. I jest dziwnie i niezręcznie.
OdpowiedzUsuńPatka, pewne rzeczy wypada... niestety. Choć nawet nie ma się ochoty na rozmowę, czasem nie ma się nic do powiedzenia i najchętniej człowiek by milczał, więc dziób trzeba otworzyć...
OdpowiedzUsuńWiesz, ja nie mam problemu z nawiązywaniem nowych znajomości, z przystosowaniem się do dużej grupy ludzi, ale czasem po prostu człowiek czuje, że nie pasuje, że jest tak dziwnie, właśnie niezręcznie, a najgorzej jak się w takich sytuacjach zna tylko jedną czy dwie osoby, a wszyscy wokół chcą nas poznać... Pozostaje tylko suszyć ząbki w uśmiechu ;)
Pozdrawiam cieplutko :)))
Trzy głębsze i rozmowa sama się potoczy, bez kombinowania tematów ;)
OdpowiedzUsuńA wiesz co...
OdpowiedzUsuńjak się spojrzy z dystansem na "takie suszenie ząbków" to można się uśmiać z samej siebie... i nagle okazuje się, że to fajnie jest popoznawać innych:DD
HDS-ie w ostatnim czasie to żadna dawka głębszych nie pomaga... Dobrze, że nie mam skłonności do nałogów ;) Za to miejsce i towarzystwo... ;D he he
OdpowiedzUsuńCzekoladko ...u mnie podobnie problemów z nawiązywaniem kontaktów nie mam, gorzej właśnie jak zna się tylko jedną lub dwie osoby z większego grona...:)
OdpowiedzUsuńSydoniu, ja uwielbiam poznawać ludzi, ale czasem i posuszyć ząbki jest wskazane ;)
OdpowiedzUsuńNorbercie, a gorzej jeszcze jak jest się w dołku, ale co tam, teraz wylizę z tego dołka, bo znudziło mi się w nim siedzieć ;)
OdpowiedzUsuńCzekoladko ...to prawda...ale uciekaj szybciutko nim się pogłębi :)
OdpowiedzUsuń*Czekoladko
OdpowiedzUsuńTo daj łapkę:DDDDD
Norbercie, wyskrabuję się na górę, ile sił w rękach i nogach :)
OdpowiedzUsuńSydoniu, daję łapkę :)
OdpowiedzUsuńŻyczę wszystkim dobrej nocy i udanego weekendu :)
OdpowiedzUsuń:DDDDD Będzie miły...
OdpowiedzUsuńbędę farbować pisanki jak szalona;D
Uściski cieplutkie!!!!!
Widziałam, co naskrobałaś Sydoniu - śliczności :)))
OdpowiedzUsuńUściski :)
No hej :)) I jak tam było ??
OdpowiedzUsuńBo takie duże wyjścia to złe są. Ot i co.
OdpowiedzUsuńU mnie rządzi powściągliwość towarzyska, a w gronie większym niż 5 osób zapominam języka w buzi... Zawsze mi między ludźmi kwadratowo i zawsze muszę strzelić gafę.
A z tymi pogrzebami - ja wiem - to średnio śmieszne - ale...
Cześć CzG :)
OdpowiedzUsuńNo to ja teraz oczekuję posta, jak to tam było w tym pubie i jaki był ten powrót; ale wcale nie oczekuję słowotoku ;)
Pozdrawiam :)
Violuś, super :)
OdpowiedzUsuńGranato, czasem takie wyjścia są mi potrzebne, ale wiem też, że nie każdy dobrze się czuje w dużej grupie ludzi, no i nie zawsze są na coś takiego chęci.
OdpowiedzUsuńWiesz, gafy mogą być urocze :)))
A pogrzeby... no ileż można... ;) Ja mam nadzieję, że swój limit na czas dłuższy wyczerpałam.
Cześć Smurffie :)
OdpowiedzUsuńCoś tam skleciłam po kiepsko przespanej, a właściwie nieprzespanej nocy... ;)