Jedno z ukochanych miast moich czyli Poznań, ulubiony pub i znajomi ludzie... Ale ale zanim jednak tam się zjawiłam, spotkałam się na kawie z przyjaciółką, z którą nie widziałam się od miesięcy, bo wciąż coś nam przeszkadzało się spotkać. Z radością stwierdziłam, że E. promienieje i wygląda tak pięknie... Na kilometr wyczuwa się bijąca od niej pozytywną energię. Ucieszyłam się bardzo, bo jeszcze nie tak dawno wciąż była zestresowana, zmęczona, była jak balonik, z którego powoli uchodziło powietrze. Jeszcze trochę i pewnie zostałby z niej balonikowy flaczek. Dobrze, że się to wszystko odmieniło, nagle, z dnia na dzień, jak chirurgiczne cięcie. Tak dobrze było ją znowu widzieć, pogadać, pośmiać się wspólnie... Cudowny wieczór.
Pub. Nie pamiętam żeby tam kiedyś było aż tyle ludzi. Wszędzie byli ludzie... w każdym miejscu, w którym dało się siedzieć i stać. Piwo, papierosy, muzyka... Świetnie było J. zobaczyć, posłuchać, pogadać... W J. też zobaczyłam zmianę... i to bardzo pozytywną. Uśmiech, energia i coś jeszcze... nadzieja? Coś w J. odżyło i myślę, że ma to związek z pewną osobą, którą tylko przelotem poznałam, ale bardzo mnie to cieszy (oczywiście to, że w J. coś odżyło ;).
Słuchałam muzyki, rozmawiałam, sączyłam piwo, wędząc się w tytoniu, bo osobiście nie palę. Atmosfera uderzyła mi do głowy i miałam taką huśtawkę emocjonalną, że nie mogłam zrozumieć zupełnie, co też mi się nagle stało i o co z tym wszystkim chodzi. Niby wszystko było świetnie, niby było miło i przyjemnie, ale nagle zanotowałam emocjonalny zjazd w dół... po kilku łykach piwa i chwilowym wietrzeniu myśli na dworze przed pubem... bez płaszcza... bez swetra... tylko w spodniach i koszuli... znalazłam przyczynę. Niby nic takiego... a jednak. Trzeba popracować nad nią, aby następnym razem jej nie było. Zaczęłam od razu...
Środek nocy. Wracałam do mojej noclegowni w G. Najpierw pociąg, a później spacer. Właściwie to nie wiem czemu nie wzięłam taksówki. Włączyłam sobie muzykę w telefonie, wsadziłam słuchawki w uszy i mogłam wędrować nocą, rozmyślając. Księżyc mi przyświecał, gwiazdy uśmiechały się do mnie z bezchmurnego nocnego nieba, a ja szłam tym swoim szybkim, równym krokiem. W teorii droga do domu powinna mi zająć około 40 minut, a ja w domu byłam już po 27 minutach. Po drodze przypomniały mi się moje nocne spacery w Dublinie... z centrum do domu miałam jakieś... ja wiem... 18 - 20 km mniej więcej... Wracanie piechotą nie było zbyt mądre ani zbyt bezpieczne, a na dodatek trochę jednak trwało, ale powrót taksówką był zbyt kosztowny, jeśli wracałam sama, więc sobie spacerowałam... o ile spacerem można nazwać bardzo szybki marsz.
A wczorajsza noc? Minęłam po drodze kilka męskich grupek, składających się z mniej lub bardziej podpitych facetów. Po drodze spotkałam tylko jedną kobietę, która również wędrowała samotnie, ale w przeciwną stronę.
Czy ja się nie boję? Właściwie to nie. Może do tej pory miałam szczęście, może mój Anioł Stróż dobrze mnie pilnuje, a może po prostu nie okazuję lęku, a na słowne zaczepki słownie odpowiadam, chwilę pogadam, sytuacja się rozładowuje i... nic się nie dzieje.
Brakowało mi nocnych spacerów, brakowało mi towarzystwa, brakowało mi rozmów z ludźmi, brakowało mi śmiechu, brakowało mi muzyki na żywo, brakowało mi atmosfery pubu, tłumu... i brakowało mi własnej głupoty.
A poza tym doznałam oświecenia. Normalnie jakaś żarówka się we mnie zapaliła. Intuicja? Radość pomieszana z chęcią wycia, rozpłakania się, może nawet jakiegoś takiego poczucia samotności... i nagle, może dzięki temu wszystkiemu, dzięki temu wczoraj pewne sprawy się we mnie przemieszały i może dopiero teraz mogą się poukładać? Bo skoro ja się poukładałam i znalazłam swoją równowagę...
Nie wiem dlaczego, ale spodziewałem się po tym opisie jakichś fajerwerków ;)
OdpowiedzUsuńAle muszę przyznać, że odważna z Ciebie osóbka, bo na ogół kobiety nie wędrują samotnie w środku nocy, chyba mi przyznasz rację, że dla samotnej kobiety taki nocny spacer to jest jednak spore ryzyko.
Dobrej nocki :)
Bardzo podoba mi się ostatnie, urwane zdanie...
OdpowiedzUsuńi już ciiii... :D
Smurffie, fajerwerki zostawiłam tym razem dla siebie ;)
OdpowiedzUsuńCzy odważna...? Hmmm... wystarczy zapanować tylko nad lękiem, nie szukać kłopotów, nie prowokować, a w razie czego zachować spokój. Obozy, rajdy i różne wypady oraz związane z nimi gry nocne nauczyły mnie tego. Fakt, zawsze trzeba zachować czujność, ostrożność i mimo wszystko nie polecam kobietom chodzenia samotnie po nocy, tym bardziej nie w szpileczkach, spódniczkach itp. stroju ;)
Pozdrawiam :)
Sydoniu... :)))
OdpowiedzUsuńOstatnie Twoje zdanie Czekoladko jest strasznie optymistyczne. :) No i tego się trzymaj...
OdpowiedzUsuńWidać że to miejsce, Ci ludzie, ta atmosfera i nawet odważny spacer przez miasto nocą wpłynęły chyba na Ciebie bardzo pozytywnie...
Pozdrawiam gorąco !
A.
Czasami są potrzebne takie spontaniczne wyjścia ze znajomymi i jednak przełamanie się, pośmianie z głupot, rozmowa o wszystkim i o niczym.
OdpowiedzUsuńI ja również uwielbiam nocne powroty (ku panice mojej mamy, która mimo osiągnięciu przeze mnie dojrzałości martwi się bezustannie), chyba własnie dlatego, że mi także (tfu! tfu!) nigdy się nic nie stało. Czekam z tęsknotą na długie letnie wieczory gdy powietrze ma zapach świeżo skoszonej trawy, a noc jest przyozdobiona gwieździstym, bezchmurnym niebem.
A. trzymam się, trzymam :) Staram się ;) Wiesz, spędziłam miło czas, tak jak lubię, spacerować nocą też lubię, poprawiło mi to humor... Było tak spontanicznie, przyjemnie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko :)
Patka, nawet bardzo potrzebne. Dla mnie są wręcz jak tlen po tym długotrwałym, wyjątkowo trudnym czasie :)
OdpowiedzUsuńMamy tak mają, że się martwią, nawet o swoje duże dorosłe dzieci, które mają swoje dzieci.
Ah lato lato... tak poleżeć sobie na sianie na polu, popatrzeć w gwiazdy...
Pozdrawiam ciepło :)