2 grudnia 2009

Orzeszki.

Ania to moja koleżanka z klasy. Czasem chodzimy do niej z Moniką i bawimy się z jej psem albo oglądamy filmy, których rodzice nie pozwalają im oglądać. Wczoraj po szkole poszłyśmy do Anki. Jej mamy nie było jeszcze w domu, bo pracowała na popołudniową zmianę, a jej tata rzadko bywa w domu, bo pracuje do późna. Ania mówi, że robi jakiś nowy projekt, dlatego tyle czasu spędza w firmie. Nudziło nam się trochę, więc poszłyśmy pograć w piłkę.

- Auuuaaa! - krzyknęła Kalinka, kiedy orzech w zielonej łupinie uderzył ją w głowę.
- Może nazbieramy orzechów? Nie chce mi się grać w piłkę - podsunęła pomysł Ania.
- No dobra, orzechy są takie fajne teraz, białe, świeże. Moniaaa, idziesz z nami?! - zakrzyknęła wesoło Kalinka.
- Nie, ja już pójdę do domu, bo mama będzie zła. Nie mogę się pobrudzić - odpowiedziała Monika i poszła w stronę swojego bloku.
- No to zostałyśmy same. Masz jakieś worki Anka? - zapytała Kalinka.
- Poczekaj, zaraz przyniosę. Mama trzyma siatki od zakupów w kuchni w takiej szufladzie na dole.

Ania ma duży dom z ogrodem. Mieszka tylko z rodzicami i psem. Jej mama czasem chodzi do pracy rano, a czasem po południu. Bardzo ją lubię. Zawsze zostawia nam kisiel w lodówce i taką dobrą śmietankę do niego.

- Takie siatki chyba nam starczą co? - przybiegła Ania z dwiema reklamówkami z białej folii - tylko zamknę psa w domu, bo będzie szczekał i jeszcze wyjdzie ten Wąsaty dziad, co tam za płotem mieszka. On się tak śmiesznie denerwuje kiedy Fred szczeka, ale ja go nie lubię, bo wciąż mnie straszy, że zadzwoni na policję i przychodzi skarżyć tacie, a tata jest wtedy na mnie zły i nie mogę wychodzić na podwórko i nikogo zapraszać.

- Mogą być te siatki. Daj. Zbieramy tu na ziemi czy wchodzimy na drzewo? - zapytała Kalinka.

- Trochę mało leży i już takie bez łupiny. Lepiej pozrywać. Tu po tym murku możemy się wspiąć na dach od szopy na narzędzia i już łatwo wejść na drzewo. - odpowiedziała Ania.

- Wchodź pierwsza. A ten Wąsaty nie wyjdzie? Kiedyś go widziałam. Jakby mu dać miotłę i ubrać w sukienkę to prawie jak czarownica by wyglądał - stwierdziła Kalinka, wdrapując się tuż za Anią po murku na dach, a z dachu na drzewo.

- Powieś sobie siatkę na gałęzi, będzie wygodniej - powiedziała Ania, wdrapując się coraz wyżej i wyżej po gałęziach.

- W sumie to dobrze, że Monia nie została, bo pewnie by się nudziła, patrząc na nas. Mama nie pozwala jej przechodzić przez płoty i wchodzić na drzewa. Mówi, że Monika pobrudzi sobie albo podrze sukienkę. Ile już masz?! Bo ja mam prawie pełno.

- Ja też!

- To ja schodzę na dach. Poczekam na ciebie - powiedziała Kalinka.

- Dobraaaa. - zgodziła się Ania, potykając na gałęzi - Kalaaaa! Łaaaap! -
worek z orzechami spadł za płot na zeschnięty trawnik sąsiada, zamiast na dach.

- Patrz czy Wąsaty nie idzie. Wejdę na jego szopę i zejdę na dół po orzechy. Szkoda mu je zostawiać, niech sobie sam pozrywa albo pozbiera to, co po jego stronie spadło, bo drzewo nie jego.

Kalinka sprawnie przeszła po grubej gałęzi i zeskoczyła na dach szopy w ogrodzie Wąsatego. Do boku szopy przylegał płot z siatki, trochę chwiejny, ale lekka osoba mogła się na nim utrzymać. Kalinka zsunęła się z dachu i ostrożnie wcisnęła jedną stopę obutą w półbucik w oczko siatki...

- Kala, uważaj! Drzwi się otwierają - zawołała cicho Ania.

- Nie bój się, nie złapie mnie - odpowiedziała Kalinka, zsuwając się cicho z płotu.

Dziewczynka pozbierała orzechy do woreczka i szybko znalazła się przy płocie. Chwyciła siatkę zębami i najpierw jedna stopa, później druga, jedna ręka, druga... sprawnie jak kot wspinała się po dość wysokim płocie. Jeszcze tylko raz przełoży nogi i ręce i już będzie na dachu...

- Kala uciekaj! - wrzasnęła przeraźliwie Ania.

- Mam cię dziewczynko! Ładnie to tak kraść orzechy? - Wąsaty podbiegł do Kalinki, ściągnął dziewczynkę z płotu i postawił na ziemi. - Oddaj dziecko, to co zabrałaś albo wezwę policję - kontynuował Wąsaty nie wypuszczając z uścisku łokcia szamoczącej się dziewczynki.

- Niech mnie pan z łaski swojej puści. Nie jestem żadnym kradziejem.

- Złodziejem - poprawił Wąsaty.

- A tak, złodziejem, nie panu będzie. Koleżance spadł worek z orzechami, które zbierałyśmy, a ja chciałam go zabrać tylko. To jej orzechy i jej drzewo. Nie zabrałam orzechów, które spadły u pana. - wyjaśniała dziewczynka.

- Milcz dziecko. Nie wierzę ci. Wciąż przychodzicie tutaj i kradniecie. Do której szkoły chodzi dziecko?

- O tam! - Kalinka machnęła ręką w kierunku szkoły specjalnej, która znajdowała się w zupełnie innej stronie osiedla niż jej prawdziwa szkoła.

- Chodzi do szkoły specjalnej - Wąsaty dalej badał, ściskając coraz mocniej rękę dziewczynki.

- Uhm. Niech mnie pan puści! To boli! Powiem mamie, że pan dręczy dzieci! - prosiła Kalinka, próbując się wyszarpnąć z mocnego uścisku wielkiej dłoni.

- A jak się nazywasz dziecko?

- Kalinka - odpowiedziała zgodnie z prawdą dziewczynka.

- A dalej? - nie ustępował mężczyzna.

- Co dalej? - Kalinka udawała, że nie rozumie, o co mu chodzi.

- A nazwisko? Jak masz na nazwisko?

- mhmm... eeee.... yyyyyyyyeeeeeee...... zapomniałam! - wykrzyknęła z triumfem Kalinka.

- Co? Nie wiesz, jak się nazywasz? - Wąsaty zapytał zdziwiony, bo wcześniej dziewczynka odpowiadała mu zupełnie logicznie.

- No zapomniałam. Niech mnie pan puści! - nie ustępowała Kalinka.

- Jak się nazywasz?

- Zapomniałam! Mówiłam już! - wykrzyczała dziewczynka.

- Chodź - mężczyzna pociągnął dziecko w stronę furtki - masz szczęście. Nie wezwę policji, ale więcej nie chcę ciebie i twoich koleżanek tu widzieć. - rzekł Wąsaty otwierając Kalince furtkę.

- Do widzenia! - zakrzyknęła wesoło Kalinka, uwolniona z uścisku Wąsatego i pobiegła.

- Auuuuć - usłyszał jeszcze zza rogu ulicy Wąsaty, kiedy Kalinka zderzyła się w pędzie z biegnącą jej na ratunek Anią.

- Dobrze, że jesteś. Mam orzechy. - powiedziała z triumfem Kalinka.

- Wypuścił cię? Nic ci się nie stało? - pytała z niedowierzaniem Ania.

- Nie. Nakłamałam mu, ale powiedział, że więcej nie chce nas widzieć. Ten Wąsaty dziwny jest. Trochę się bałam. Chodźmy stąd. - Kalinka pociągnęła koleżankę za rękaw kurtki.

- Na kisiel? - zapytała Ania - Mama zostawiła nam w lodówce.

- Dobra - odpowiedziała Kalinka i obie zniknęły w ciasnej uliczce, prowadzącej do domu Ani.




2 komentarze:

  1. Fajnie się czytało przygody Kalinki i Ani.Przypomniała mi się moja zabawna historia z orzechami.
    Jak z moją koleżanką chciałyśmy zerwać orzechy,które rosły w czyimś ogródku.Oczywiście koleżanka stała na czuja.
    A ja po siatce wspięłam się,żeby wejść na drzewo.Gdy tak zrywałam sobie,nagle ona zaczęła krzyczeć,że idą jacyś dwaj faceci,no to ja szybciutko chciałam zejść bo jeszcze jakby było mało to leciały w stronę drzewa dwa wielkie psy..
    Zaczęłam schodzić szybciutko po siatce i...
    się zawiesiłam o coś spódnicą:)i tak sobie wisiałam z tyłkiem na wierzchu:).Faceci się zbliżali,koleżanka mało co się nie posikała ze śmiechu:)..A ja w końcu aby zejść musiałam szarpnąć spódnicę,oczywiście przy tym ją rozrywając.No i tak się skończyła przygoda orzeszkowa.Było pełno śmiechu(choć w pewnej chwili mi nie było)..Hm tak za młodu siatki,murki,drzewa to była moja specjalność.A co do takich osiedlowych panów co to im wszystko przeszkadza oj to znałam paru.Pozdrawiam.Robaczek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć Robaczku :) Dziękuję. To jedna ze starych opowiastek, a mam ich dość sporo ;) No nieźle wisiałaś, ale dobrze, że nic się jednak nie stało. Wierzę, że do śmiechu Ci nie było zupełnie wtedy. Ja kiedyś zawisłam na drzewie i ani zejść, ani skoczyć, ale się rozpięłam i wypadłam z kurki, tylko później musiałam wchodzić znowu po kurtkę ;)
    A co do panów... tacy osiedlowi panowie to się wszędzie znajdą i ja też takich kilku takich znam. Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń