Wczorajszy wieczór był wietrzny i dość spokojny. Siedziałam sobie przy komputerze, dobrze mi się pracowało, moje choruszki oglądały coś w tv. Nagle na korytarzu zrobił się jakiś hałas, głośne postukiwania, trzaski. Ojciec wstał i wyszedł na korytarz zobaczyć, co się tam dzieje. Usłyszałam, dochodzące zza drzwi, krzyki jakiegoś podpitego faceta, bełkot kobiety i stanowczy aczkolwiek niezbyt głośny głos mojego ojca. Wstałam, włożyłam buty, przyniosłam sobie taki gruby kawałek deski, który służy mi do przesuwania zasłon i postawiłam go sobie koło drzwi. Odczekałam jeszcze chwilę i otworzyłam drzwi wejściowe, którymi dostał ów facet.
Okazało się, że to bezdomni znowu robią sobie noclegownię na naszej klatce schodowej. Wkurzyłam się, bo w zeszłym tygodniu już dwa razy była przez jakichś bezdomnych zbita zbrojona szyba z drzwi wejściowych do klatki, bo przecież jakoś trzeba było wejść. Tym razem szyby ocalały, ale jakoś ci bezdomni musieli wejść. Zastanwiam się, kto wpuścił tych uchlanych, śmierdzących ludzi.
Mam w sobie sporo tolerancji, wiele potrafię zrozumieć, ale nawet i moja wyrozumiałość ma jakieś granice. Mam już dość zbitych szyb, hałasu, awantur, syfu i ekskrementów, pozostawianych przez nich na korytarzach i schodach, kradzieży wycieraczek spod drzwi i innych takich. Gdyby ci bezdomni, którzy chcą nocować na schodach i korytarzach bloków zachowywali się jakoś po ludzku, w miarę normalnie to jeszcze można by to znieść, ale tak? Zresztą od nocowania są noclegownie i schroniska.
Wracając do wczorajszej sytuacji. Kiedy wyszłam na ten korytarz, facet akurat groził mojemu ojcu i chciał się z nim bić. Szlag mnie trafił, więc mówię do gościa, że albo się uspokoi i wyniesie z naszej klatki albo dzwonię na policję. Ten się zaczął wydzierać i z łapami próbuje do mnie idzie. Odsunęłam się, facet się zachwiał i poleciał na ścianę. Kobieta, która z nim była zaczęła coś pokrzykiwać ze schodów, rzucać wyzwiskami pod moim adresem, a facet nadal się stawiał. Na końcu korytarza otworzyły się drzwi jednego z mieszkań i wyjrzał sąsiad z żoną. Zrelacjonowałam im, co się dzieje. Po chwili bezdomny dał nam spokój i poszedł bełkotać na schody. Wyzywał, darł się, kopał w blaszane drzwi. W tym momencie wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam na policję. Okazało się, że przed chwilą dzwoniła tam też i sąsiadka z końca korytarza.
Na policję długo nie trzeba było czekać. Po niecałych 10 minutach już byli u nas na piętrze. Spisali dane i zrobili co trzeba.
A dziś gdy wracałam do domu, widziałam przez okno tramwaju parę tych bedomnych, którzy wczoraj zrobili sobie legowisko i pijalnię alkoholu na naszym piętrze. Na szczęście wybierali się w przeciwnym kierunku.
Może ktoś powiedzieć, że jestem nieczuła, nietolerancyjna czy wręcz chamska, że wyrzucam "biednych" ludzi na zimno, śnieg i mróz, ale mam to gdzieś. Ci "biedni" ludzie hałasują, śmiecą, wybijają szyby, wszczynają awantury itd. Tylko że to my mieszkańcy płacimy za wstawianie szyb, za wszelkie naprawy, za sprzątanie.
Dziś na szczęście jest już spokojnie. Nie ma żadnych włóczących się bezdomnych wokół bloku. Dzień był słoneczny, dość ciepły i wiosenny - piękny Dzień Św. Patryka. Św. Patryk w Polsce to może nie to samo co na Zielonej Wyspie, ale i ta namiastka tutaj może być - jest i muzyka, i zielone piwo, więc czego chcieć więcej.
Przypomniało mi się, jak kilka lat temu jeszcze na studiach, chyba nawet na ostatnim roku poszłam sobie ze znajomymi do pubu. Było dość wcześnie, czekaliśmy na kilka osób, które miały dołączyć później. Siedzieliśmy, piliśmy piwo, znajomi robili bałagan na stoliku, wyżywając się na podkładkach od piwa i na jakichś ulotkach - darli to wszystko w drobinę i rzucali się tym, jak dzieci. Kiedy przyszła reszta znajomych, zaczęto dyskutować, gdzie by się przenieść, bo tam już nudno było. Zaproponowałam, aby iść do irlandzkiego pubu, bo akurat był Św. Patryk. Znajomi się zgodzili, więc wystarczyło przejść się na drugi koniec ulicy i już byliśmy na miejscu - jeszcze tylko schodami w dół poprzez labiryntową sieć korytarzy i znaleźliśmy się w centrum wydarzeń tamtego wieczoru.
Mnie oczywiście tam już znano jako stałą bywalczynię, bynajmniej nie ze względu na picie, lecz na regularne pojawianie się.
Spotkałam wtedy jeszcze dwie koleżanki z mojego drugiego kierunku. Były lekko podpite, ale dzięki temu dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy i na zawsze właściwie straciłam jedną z moich przyjaciółek, ale może to i lepiej. Ucieszyłam się, kiedy okazało się, że one właśnie wychodzą i będzie więcej miejsca dla całej mojej "wycieczki". Wieczór był udany, obfitował w irlandzkie jedzenie, pyszne piwo, doskonałą muzykę i takież towarzystwo oraz w całe mnóstwo nowo poznanych ludzi. Tamtego wieczoru pub był mój i kumpeli - byłyśmy w centrum uwagi, w centrum wydarzeń, w centrum wszystkiego aż do zamknięcia. Lały się hektolitry piwa, wypaliłam pół paczki fajek (żeby było śmieszniej barman nam je postawił), nasyciłam uszy muzyką, nagadałam się z ludźmi. Najlepszy Św. Patryk jakiego w Polsce przeżyłam.
Mam taki ogromny sentyment do Zielonej Wyspy. Właściwie od pierwszego razu, kiedy tam pojechałam. Irlandia była wówczas zupełnie innym krajem, którym jest dzisiaj, była innym krajem niż ten,w którym jakiś czas później zamieszkałam. Nie słyszało się na każdym kroku polskiego języka, o polskim jedzeniu można było sobie pomarzyć, podobnie jak o formularzach i drukach w języku polskim. Okolice dzielnicy, w której później mieszkałam, nie były wówczas nawet porządnie skomunikowane z centrum Dublina. Wyjechać stamtąd można było tylko stopem. Wtedy jeszcze wielu rzeczy nie wiedziałam o tamtym kraju i dopiero go poznawałam, ale zakochałam się w tym zielonym wietrze, zielonych pagórkach i zielonym powietrzu od pierwszego wejrzenia.
A teraz garść informacji o bohaterze dnia dzisiejszego.
Św. Patryk - patron Irlandii, żyjący w V wieku. Pochodził z terenów dzisiejszej Walii. Jako dziecko został porwany przez irlandzkich piratów i uprowadzony na Zieloną Wyspę. Udało mu się uciec, jednak powrócił tam jako biskup, aby szerzyć chrześcijaństwo. Nawracał królów, walczył z druidami, na podstawie trójlistnej koniczynki tłumaczył dogmat o Trójcy Św. Wygnał z wyspy węże. Założył siedzibę biskupią w Armagh. Według legendy został pochowany w Downpatrick. Dzień Św. Patryka obchodzi się właśnie dziś - 17 marca. Jest to bardzo ważne święto dla Irlandczyków.
Croagh Patrick - czyli Góra św. Patryka leży w hrabstwie Mayo. Św. Patryk spędził na szczycie tej góry 40 dni, modląc się i poszcząc. To właśnie dzięki temu poświęceniu miał wygnać z wyspy wszystkie węże. Wzniesienie ma tylko 764 m n.p.m., ale co roku od 1,5 tys. lat w ostatni piątek lipca na szczyt wyruszają pielgrzymi. W 1905 r. wybudowano tam małą kapliczkę.
Downpatrick - zgodnie z tradycją, to tam św. Patryk założył kościół i tam został pochowany. Pod owalnym, białym kamieniem mają spoczywać w jednym grobie św. Patryk, św. Brygida i św. Kolumba.
Tęsknię za Zieloną Wyspą. Bardzo. Za jej powietrzem, zapachem, wiatrem, deszczem i zielenią. Uwielbiam ten mokry zapach ziemi i trawy tuż po deszczu. Dobrze, że nadal tam są dzikie miejsca.
Okazało się, że to bezdomni znowu robią sobie noclegownię na naszej klatce schodowej. Wkurzyłam się, bo w zeszłym tygodniu już dwa razy była przez jakichś bezdomnych zbita zbrojona szyba z drzwi wejściowych do klatki, bo przecież jakoś trzeba było wejść. Tym razem szyby ocalały, ale jakoś ci bezdomni musieli wejść. Zastanwiam się, kto wpuścił tych uchlanych, śmierdzących ludzi.
Mam w sobie sporo tolerancji, wiele potrafię zrozumieć, ale nawet i moja wyrozumiałość ma jakieś granice. Mam już dość zbitych szyb, hałasu, awantur, syfu i ekskrementów, pozostawianych przez nich na korytarzach i schodach, kradzieży wycieraczek spod drzwi i innych takich. Gdyby ci bezdomni, którzy chcą nocować na schodach i korytarzach bloków zachowywali się jakoś po ludzku, w miarę normalnie to jeszcze można by to znieść, ale tak? Zresztą od nocowania są noclegownie i schroniska.
Wracając do wczorajszej sytuacji. Kiedy wyszłam na ten korytarz, facet akurat groził mojemu ojcu i chciał się z nim bić. Szlag mnie trafił, więc mówię do gościa, że albo się uspokoi i wyniesie z naszej klatki albo dzwonię na policję. Ten się zaczął wydzierać i z łapami próbuje do mnie idzie. Odsunęłam się, facet się zachwiał i poleciał na ścianę. Kobieta, która z nim była zaczęła coś pokrzykiwać ze schodów, rzucać wyzwiskami pod moim adresem, a facet nadal się stawiał. Na końcu korytarza otworzyły się drzwi jednego z mieszkań i wyjrzał sąsiad z żoną. Zrelacjonowałam im, co się dzieje. Po chwili bezdomny dał nam spokój i poszedł bełkotać na schody. Wyzywał, darł się, kopał w blaszane drzwi. W tym momencie wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam na policję. Okazało się, że przed chwilą dzwoniła tam też i sąsiadka z końca korytarza.
Na policję długo nie trzeba było czekać. Po niecałych 10 minutach już byli u nas na piętrze. Spisali dane i zrobili co trzeba.
A dziś gdy wracałam do domu, widziałam przez okno tramwaju parę tych bedomnych, którzy wczoraj zrobili sobie legowisko i pijalnię alkoholu na naszym piętrze. Na szczęście wybierali się w przeciwnym kierunku.
Może ktoś powiedzieć, że jestem nieczuła, nietolerancyjna czy wręcz chamska, że wyrzucam "biednych" ludzi na zimno, śnieg i mróz, ale mam to gdzieś. Ci "biedni" ludzie hałasują, śmiecą, wybijają szyby, wszczynają awantury itd. Tylko że to my mieszkańcy płacimy za wstawianie szyb, za wszelkie naprawy, za sprzątanie.
Dziś na szczęście jest już spokojnie. Nie ma żadnych włóczących się bezdomnych wokół bloku. Dzień był słoneczny, dość ciepły i wiosenny - piękny Dzień Św. Patryka. Św. Patryk w Polsce to może nie to samo co na Zielonej Wyspie, ale i ta namiastka tutaj może być - jest i muzyka, i zielone piwo, więc czego chcieć więcej.
Przypomniało mi się, jak kilka lat temu jeszcze na studiach, chyba nawet na ostatnim roku poszłam sobie ze znajomymi do pubu. Było dość wcześnie, czekaliśmy na kilka osób, które miały dołączyć później. Siedzieliśmy, piliśmy piwo, znajomi robili bałagan na stoliku, wyżywając się na podkładkach od piwa i na jakichś ulotkach - darli to wszystko w drobinę i rzucali się tym, jak dzieci. Kiedy przyszła reszta znajomych, zaczęto dyskutować, gdzie by się przenieść, bo tam już nudno było. Zaproponowałam, aby iść do irlandzkiego pubu, bo akurat był Św. Patryk. Znajomi się zgodzili, więc wystarczyło przejść się na drugi koniec ulicy i już byliśmy na miejscu - jeszcze tylko schodami w dół poprzez labiryntową sieć korytarzy i znaleźliśmy się w centrum wydarzeń tamtego wieczoru.
Mnie oczywiście tam już znano jako stałą bywalczynię, bynajmniej nie ze względu na picie, lecz na regularne pojawianie się.
Spotkałam wtedy jeszcze dwie koleżanki z mojego drugiego kierunku. Były lekko podpite, ale dzięki temu dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy i na zawsze właściwie straciłam jedną z moich przyjaciółek, ale może to i lepiej. Ucieszyłam się, kiedy okazało się, że one właśnie wychodzą i będzie więcej miejsca dla całej mojej "wycieczki". Wieczór był udany, obfitował w irlandzkie jedzenie, pyszne piwo, doskonałą muzykę i takież towarzystwo oraz w całe mnóstwo nowo poznanych ludzi. Tamtego wieczoru pub był mój i kumpeli - byłyśmy w centrum uwagi, w centrum wydarzeń, w centrum wszystkiego aż do zamknięcia. Lały się hektolitry piwa, wypaliłam pół paczki fajek (żeby było śmieszniej barman nam je postawił), nasyciłam uszy muzyką, nagadałam się z ludźmi. Najlepszy Św. Patryk jakiego w Polsce przeżyłam.
Mam taki ogromny sentyment do Zielonej Wyspy. Właściwie od pierwszego razu, kiedy tam pojechałam. Irlandia była wówczas zupełnie innym krajem, którym jest dzisiaj, była innym krajem niż ten,w którym jakiś czas później zamieszkałam. Nie słyszało się na każdym kroku polskiego języka, o polskim jedzeniu można było sobie pomarzyć, podobnie jak o formularzach i drukach w języku polskim. Okolice dzielnicy, w której później mieszkałam, nie były wówczas nawet porządnie skomunikowane z centrum Dublina. Wyjechać stamtąd można było tylko stopem. Wtedy jeszcze wielu rzeczy nie wiedziałam o tamtym kraju i dopiero go poznawałam, ale zakochałam się w tym zielonym wietrze, zielonych pagórkach i zielonym powietrzu od pierwszego wejrzenia.
A teraz garść informacji o bohaterze dnia dzisiejszego.
Św. Patryk - patron Irlandii, żyjący w V wieku. Pochodził z terenów dzisiejszej Walii. Jako dziecko został porwany przez irlandzkich piratów i uprowadzony na Zieloną Wyspę. Udało mu się uciec, jednak powrócił tam jako biskup, aby szerzyć chrześcijaństwo. Nawracał królów, walczył z druidami, na podstawie trójlistnej koniczynki tłumaczył dogmat o Trójcy Św. Wygnał z wyspy węże. Założył siedzibę biskupią w Armagh. Według legendy został pochowany w Downpatrick. Dzień Św. Patryka obchodzi się właśnie dziś - 17 marca. Jest to bardzo ważne święto dla Irlandczyków.
Croagh Patrick - czyli Góra św. Patryka leży w hrabstwie Mayo. Św. Patryk spędził na szczycie tej góry 40 dni, modląc się i poszcząc. To właśnie dzięki temu poświęceniu miał wygnać z wyspy wszystkie węże. Wzniesienie ma tylko 764 m n.p.m., ale co roku od 1,5 tys. lat w ostatni piątek lipca na szczyt wyruszają pielgrzymi. W 1905 r. wybudowano tam małą kapliczkę.
Downpatrick - zgodnie z tradycją, to tam św. Patryk założył kościół i tam został pochowany. Pod owalnym, białym kamieniem mają spoczywać w jednym grobie św. Patryk, św. Brygida i św. Kolumba.
Tęsknię za Zieloną Wyspą. Bardzo. Za jej powietrzem, zapachem, wiatrem, deszczem i zielenią. Uwielbiam ten mokry zapach ziemi i trawy tuż po deszczu. Dobrze, że nadal tam są dzikie miejsca.
Witaj, z tymi bezdomnymi to ciężko. Masz rację są noclegownie. Święty Patryk jest mi obcy jako święto i piwo zielone w dodatku. Miłego dnia :)
OdpowiedzUsuńLena u ciebie wczoraj bezdomni,a u mnie w bloku włamanie do piwnic było... Jakimś cudem nasza piwnica była nietknięta;)) Często dokarmiamy bezdomnych, i oni są uprzejmni, grzeczni. Wiesz zawsze przeproszą i podziekują. Alkohol jest wybuchową mieszanką, do tego krewcy ludzie...
OdpowiedzUsuńMam potężne przeziębienie, od zatok na katarze skończywszy;;((
Pzdr słonecznie
Kiedyś jedno z moich dzieci miało taki okres,że chodziło na dworzec karmić bezdomnych.Hmmm ciekawość zderzenia z innym światem.Chodziła i słuchała ich opowieści.Ubarwionych lub nie.Był taki czas,że Olgierd Budrewicz mieszkał na dworcu we Wrocławiu.Stracił wszystko.Z tego co wiem ten okres już ma za sobą.Wstrząsnęła mnie jego historia.Do nas też bezdomni przychodzą po jedzenie.Nie daję kasy.Chociaż z drugiej strony ...doszłam do wniosku,że nawet jeśli wypiją za to piwo hmm cóż im pozostaje w życiu.To inny świat.Ma inne prawa.
OdpowiedzUsuńŚwięty Patryk to patron mojego Męża.Jego historia,historia Irlandii dość mocno goszczą w naszym życiu.Bywamy w Irlandii południowej w jej miasteczkach plus Dublin,Belfast.Ma swój urok głównie pubowy;))no ok Trinity College ;))jak wisienka na torcie.Mam nadzieję wrócić tam tego lata.Pozdrawiam .M
Tak dd, są noclegownie, jest wiele miejsc. Może byłoby inaczej, gdyby nie wybijali nam szyb, gdyby nie hałasowali, nie robili sobie z naszej klatki kibla.
OdpowiedzUsuńAniu, życzę Ci zdrowia. Taka trochę pogoda przejściowa, to i o przeziębienie łatwiej. Wiesz, kiedy mieszkałam w Poznaniu często zdarzało mi się dokarmiać bezdomnych, wielu czasem odwiedzałam. Wszystko zależy od ludzi. A ci tutaj, to nawet śmietniki nam demolują.
OdpowiedzUsuńM. to ja często w Poznaniu w okolicy dworca wielu spotykałam, czasem ich odwiedzałam, rozmawiałam z nimi. Czasem dzieliłam się jedzeniem, ale żaden z tych ludzi, nie wyłudzał ode mnie pieniędzy, nie pił.
OdpowiedzUsuńWiesz, jak już wyżej napisałam, wszystko zależy od ludzi. Czasem to nie ich wina, że życie im się tak potoczyło.
Czasem przychodził do nas na obiad taki młody chłopak, ale teraz nie wiem, co się z nim dzieje.
Kiedy bezdomni upijają się, demolują, śmiecą to jakoś nie mam ochoty, aby przebywali na mojej klatce czy w moim pobliżu.
Tak, to inny świat, ale wszędzie obowiązują jakieś zasady, szacunek i nic nie usprawiedliwia niszczenia cudzego mienia, napadania, kradzieży, bo i napaści się często zdarzały u nas, kradzieże (Na jesieni jedna taka właśnie próbowała mnie pobić i okraść). Jak mówię, wszystko zależy od tego, jakimi ludźmi jesteśmy, a zachowania takie odrzucają nas od tych ludzi.
A jeśli chodzi o Irlandię, to uwielbiam ją całą - północ, południe, wschód, zachód - to nie ma znaczenia - doskonale się tam czuję. Działa na mnie zielona magia ;)
Życzę Ci powrotu na wyspę :)
Bezdomni sie niczego nie boja, bo nie maja nic do stracenia - polcja moze ich spisywac i co z tego? Zadnych mandatow nie placa, komornika tez sie nie boja, zreszta zadna korespondencja do nich nie trafia, bo niby gdzie wysylac?
OdpowiedzUsuńPatrzac pod tym katem bezdomni maja klawe zycie, nie to co my, "domni" ;)
Cześć Gwintek :)
OdpowiedzUsuńTych od nas zgarnęła i zabrała, na spisywaniu się kończy, lecz np. na izbie wytrzeźwień.
Czy ja wiem, czy takie klawe? Ja tam nie chciałabym tak żyć. A co z przyjemnościami? Kąpiel, łóżko, dobre jedzenie i seks... Bezdomni zdecydowanie mają utrudnioną sprawę, że nie wspomnę już o tym, gdy kobieta taka zajdzie w ciążę. Tuła się potem po odpowiednich ośrodkach i tak trwa ta tułaczka, a jakie życie ma dziecko?
Miała być notka, ale nie zdążyłam się wyrobić czasowo, a teraz już padam. Jutro będzie, bo czasu mam znacznie więcej :)
OdpowiedzUsuńPrzyjemnego piątku i dobrej nocy :)
Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńZ tym seksem to wypaliłaś jak Filip z Konopi. Co ma bezdomność do braku seksu? To tak, jakby napisać, że kierowcy diesli jeżdżą gorzej niż inni...
OdpowiedzUsuńA gdzie obiecany nowy post?
J.Gw.
Ściskam dd :)
OdpowiedzUsuńChodziło mi o to, że bezdomni mają trochę utrudnioną sprawę przyjemności seksualnych... Znacznie mniejszy wachlarz ze względu na pewne utrudnienia.
OdpowiedzUsuńNie będę rozwijać, bo jeszcze się wyda, że jestem nimfomanką i co ja wtedy zrobię...;)?
Gwintek, będzie będzie, ale wiesz, ja czasem pracuję :) Choć przyznam, że ostatnio wszyscy wokół skutecznie mi to uniemożliwiają, więc weekend będzie wyjątkowo pracowity.
Notka będzie, tylko muszę ją skończyć, więc raczej wieczorem, bo jeszcze mam sporo do załatwienia.
OdpowiedzUsuńMiłego piątkowego popołudnia wszystkim życzę :)