Poniedziałek - piękny, słoneczy choć dość wietrzny dzień. Przed szpitalem jak zwykle parking pełen samochodów, na przystankach tłumek ludzi wyczekujących na autobusy i busy, a na wszelkich chodniczkach i przejściach kolejne grupki ludzi spieszące na badania, do szpitala i ze szpitala. Odczekałam swoje w kolejce do szatni, wzięłam numerek i powędrowałam w stronę windy. Jakoś nie chciało mi się iść po schodach na ostatnie piętro.
Wcisnęłam przycisk windy i po dłuższej chwili drzwi otworzyły się, ukazując spory kwadracik, zajmowany przez kilka osób. Winda planowo odbyła podróż na -1, aby później zahaczyć ponownie o parter i w szybkim tempie zaliczała kolejne piętra w górę. Dwoje ludzi dyskutowało, na którym piętrze powinni wysiąść. Chyba nie bardzo byli jeszcze zorientowani w tym, gdzie się wszystko znajduje w owym szpitalnym kompleksie. Zapytałam ich, czego szukają. Mieli zrobić ekg, więc wytłumaczyłam im, na którym piętrze powinni wysiąść i jak dość do odpowiedniego pomieszczenia. Chwilę później byłam już na ostatnim piętrze, drzwi się otworzyły i dostrzegłam grupkę oczekujących na to cudo techniki tak ułatwiające nam wszystkim życie.
Kiedy drzwi się otworzyły, zobaczyłam znajomego mężczyznę. Pomyślałam, że miałam szczęście, że akurat tak trafiliśmy, bo mogłam się z nim minąć, a właśnie zamierzałam zajrzeć na jego oddział, a po ciocię iść trochę później. Spieszyć się nie musiałam, bo wiedziałam, że ciocia się dopiero przebiera, a wypis będzie naszybciej za jakieś 20 minut. Zresztą chwilę wcześniej rozmawiałam z nią telefonicznie.
Kiedy zobaczyłam mojego znajomego uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił mi się tym samym. Przecisnęłam się przez tłumek, próbujący wejść do windy i podeszłam do niego. Stanęliśmy sobie z boku, przy oknie, z daleka od zaciekawionych spojrzeń innych pacjentów i ich rodzin.
Zawsze jakoś się krępuję, kiedy widzę i kiedy wiem, że inni słuchają moich szpitalnych rozmów, starając się przy tym nie uronić słówka z dyskusji. Czuję się z tym jakoś dziwnie. Z jednej strony chce się porozmawiać z tą daną osobą, coś opowiedzieć, o coś spytać, a szpital nie sprzyja prywatnym rozmowom.
Zamieniliśmy ze sobą kilkanaście zdań. Takie trochę wyczuwanie się, badanie gruntu, jak zwykle wtedy, gdy ludzie o sobie niewiele wiedzą. Powiedziałam mu, że chciałam przyjść w weekend, ale zupełnie nie mogłam się wyrobić, bo nie było mnie nawet w mieście. Powiedział mi, że wyjdzie za dzień czy dwa, więc znacznie szybciej niż początkowo miało być. Ucieszyłam się, bo szpital do miejsc wypoczynkowych nie należy. Jednak za trzy czy cztery tygodnie znowu będzie musiał się w nim zjawić.
Okazało się, że mieszka dość blisko mojej rodziny na południu. Rejony kraju znajome mi od wczesnego dzieciństwa, a w tej chwili mieszka tam kilkoro moich znajomych ze studiów.
Oczywiście nadrobiliśmy to, co powinniśmy byli zrobić od razu - przedstawić się. Dziwnie myśleć o osobie albo rozmawiać z kimś, nie znając nawet imienia, tak jakoś bezosobowo. Nie lubię tak.
Rozmowa jak rozmowa - miła choć krótka, ale musiałam lecieć po ciocię. Mogę Wam tyle powiedzieć, że wymieniliśmy się numerami, a ja przez cały czas uśmiechałam się. A co? Wolno mi! No bo dlaczego nie? Zresztą nie miałam powodu, aby tego nie robić.
Czy odwiedzę go kiedy znowu będzie w szpitalu? Z pewnością tak, jeśli sam tego zechce i postaram się znaleźć dużo więcej czasu.
Lubię poznawać ludzi, lubię z nimi rozmawiać. Przejawiam ogromną ciekawość ludzi, tego człowieka również. Mówię Wam, że ma coś takiego w oczach i ja koniecznie chcę wiedzieć, co to jest.
ps. Proszę tylko nie myśleć, że ja jakaś kochliwa i nawet pacjentom szpitali nie przepuszczę ;) O nie! To raczej jest w drugą stronę. Może opowiem Wam kiedyś o pewnym kardiochirurgu z oddziału, na którym właściwie odratowali moją Mamę przed wcześniejszym odejściem z tego świata.
Żartuję sobie teraz, ale z tym lekarzem kardio to się podziało... I jeszcze był taki jeden na innym oddziale.
Ja naprawdę nic nie robiłam. Byłam sobie, ot co!
ps.2. Jeśli kogoś ciekawi, co z moim życiem uczuciowym, to powiem tylko tyle, że jest w stanie agonalnym, a ja nie mam chwilowo na to czasu. Właściwie to nawet nie mam go tylko chwilowo. Po prostu nie mam i już.
Wcisnęłam przycisk windy i po dłuższej chwili drzwi otworzyły się, ukazując spory kwadracik, zajmowany przez kilka osób. Winda planowo odbyła podróż na -1, aby później zahaczyć ponownie o parter i w szybkim tempie zaliczała kolejne piętra w górę. Dwoje ludzi dyskutowało, na którym piętrze powinni wysiąść. Chyba nie bardzo byli jeszcze zorientowani w tym, gdzie się wszystko znajduje w owym szpitalnym kompleksie. Zapytałam ich, czego szukają. Mieli zrobić ekg, więc wytłumaczyłam im, na którym piętrze powinni wysiąść i jak dość do odpowiedniego pomieszczenia. Chwilę później byłam już na ostatnim piętrze, drzwi się otworzyły i dostrzegłam grupkę oczekujących na to cudo techniki tak ułatwiające nam wszystkim życie.
Kiedy drzwi się otworzyły, zobaczyłam znajomego mężczyznę. Pomyślałam, że miałam szczęście, że akurat tak trafiliśmy, bo mogłam się z nim minąć, a właśnie zamierzałam zajrzeć na jego oddział, a po ciocię iść trochę później. Spieszyć się nie musiałam, bo wiedziałam, że ciocia się dopiero przebiera, a wypis będzie naszybciej za jakieś 20 minut. Zresztą chwilę wcześniej rozmawiałam z nią telefonicznie.
Kiedy zobaczyłam mojego znajomego uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił mi się tym samym. Przecisnęłam się przez tłumek, próbujący wejść do windy i podeszłam do niego. Stanęliśmy sobie z boku, przy oknie, z daleka od zaciekawionych spojrzeń innych pacjentów i ich rodzin.
Zawsze jakoś się krępuję, kiedy widzę i kiedy wiem, że inni słuchają moich szpitalnych rozmów, starając się przy tym nie uronić słówka z dyskusji. Czuję się z tym jakoś dziwnie. Z jednej strony chce się porozmawiać z tą daną osobą, coś opowiedzieć, o coś spytać, a szpital nie sprzyja prywatnym rozmowom.
Zamieniliśmy ze sobą kilkanaście zdań. Takie trochę wyczuwanie się, badanie gruntu, jak zwykle wtedy, gdy ludzie o sobie niewiele wiedzą. Powiedziałam mu, że chciałam przyjść w weekend, ale zupełnie nie mogłam się wyrobić, bo nie było mnie nawet w mieście. Powiedział mi, że wyjdzie za dzień czy dwa, więc znacznie szybciej niż początkowo miało być. Ucieszyłam się, bo szpital do miejsc wypoczynkowych nie należy. Jednak za trzy czy cztery tygodnie znowu będzie musiał się w nim zjawić.
Okazało się, że mieszka dość blisko mojej rodziny na południu. Rejony kraju znajome mi od wczesnego dzieciństwa, a w tej chwili mieszka tam kilkoro moich znajomych ze studiów.
Oczywiście nadrobiliśmy to, co powinniśmy byli zrobić od razu - przedstawić się. Dziwnie myśleć o osobie albo rozmawiać z kimś, nie znając nawet imienia, tak jakoś bezosobowo. Nie lubię tak.
Rozmowa jak rozmowa - miła choć krótka, ale musiałam lecieć po ciocię. Mogę Wam tyle powiedzieć, że wymieniliśmy się numerami, a ja przez cały czas uśmiechałam się. A co? Wolno mi! No bo dlaczego nie? Zresztą nie miałam powodu, aby tego nie robić.
Czy odwiedzę go kiedy znowu będzie w szpitalu? Z pewnością tak, jeśli sam tego zechce i postaram się znaleźć dużo więcej czasu.
Lubię poznawać ludzi, lubię z nimi rozmawiać. Przejawiam ogromną ciekawość ludzi, tego człowieka również. Mówię Wam, że ma coś takiego w oczach i ja koniecznie chcę wiedzieć, co to jest.
ps. Proszę tylko nie myśleć, że ja jakaś kochliwa i nawet pacjentom szpitali nie przepuszczę ;) O nie! To raczej jest w drugą stronę. Może opowiem Wam kiedyś o pewnym kardiochirurgu z oddziału, na którym właściwie odratowali moją Mamę przed wcześniejszym odejściem z tego świata.
Żartuję sobie teraz, ale z tym lekarzem kardio to się podziało... I jeszcze był taki jeden na innym oddziale.
Ja naprawdę nic nie robiłam. Byłam sobie, ot co!
ps.2. Jeśli kogoś ciekawi, co z moim życiem uczuciowym, to powiem tylko tyle, że jest w stanie agonalnym, a ja nie mam chwilowo na to czasu. Właściwie to nawet nie mam go tylko chwilowo. Po prostu nie mam i już.
O masz 100% racji poznawanie ludzi jest fajne... a już jesli wywołuje usmiech na twarzy i w sercu to nic tylko się cieszyć, nawet mimo szpitalnych okoliczności.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam a blogowego zakątku :)
A
A. pewnie, że poznawanie ludzi jest fajne. No w moim przypadku to uśmiechów w sercu nie ma, ale na twarzy to i owszem :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam również :)
Bardzo miło mi Ciebie widzieć w literkach.
Miałam paskudny wieczór, starcie z bedomnymi... znowu. Chyba jutro coś o tym skrobnę.
OdpowiedzUsuń..starcie z bezdomnymi?
OdpowiedzUsuńFajnie wyszło z tym pacjentem :). Ja to jestem strasznie sztywna i za murem, choć łatwo nawiązuję kontakty to się dystansuję bardzo - i nic z tego nie wychodzi.
Miłego dnia :)
Dzieki Cz.Gr. ;)
OdpowiedzUsuńHmmm, tyle na razie powiem ;)
A to i tak sporo ;)
Pa :)
J.Gw.
:)
OdpowiedzUsuńtak dd, zaraz coś skrobnę o tym.
OdpowiedzUsuńJa mam dużą łatwość nawiązywania kontaktów, ale czasem i ja bywam drewniana.
Gwintek, ależ Ty rozmowny dzisiaj, że ho ho ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
A ja czekałam na dalszy ciąg, dobrze ,ze poszłaś:))) Usciski i pozdrowienia!
OdpowiedzUsuńWitaj Czarodziejko :)
OdpowiedzUsuńNo zobaczymy, czy będzie i trzecia odsłona... ;)
Ściskam!
Witaj Czekoladko :)
OdpowiedzUsuńNo,no :) ale jak już byłaś w tym szpitalu, to może trzeba było to uczuciowe życie zreanimować? :)))))))
Pozdrawiam :)
figa
Witaj Figuniu :)
OdpowiedzUsuńHmmm... zreanimować powiadasz? To może poszukam jakiegoś lekarza od... jak to się mówi - lekarza dusz czy lekarza od złamanego serca, czy jakoś ;)
No zobaczymy, zobaczymy :)
Ściskam!