9 lutego 2011

To skomplikowane. (cz. 13)

W nocy nie mogłam spać. Myślałam wciąż o tych listach. Chyba nikt tak naprawdę dobrze nie znał Wieśka. To dziwne, że nikomu się nie zwierzał, nie opowiadał o sobie i chyba właściwie nie miał przyjaciela z prawdziwego zdarzenia.

Koło piątej już nie wytrzymałam i wstałam. Powlekłam się do kuchni, aby zrobić sobie mocną herbatę, bo na kawę w ogóle nie miałam ochoty. Patrzyłam na powoli budzące się słońce i zastanawiałam nad tym, komu zlecić sprawdzenie tych miejsc za granicą. Dublin był prosty. Wysłałabym tam Johna. Przyzwyczaił się już do moich dziwnych pomysłów i nietypowych próśb. A resztę... Hmmm... Ta Belgia to w sumie mało ważna. Zresztą niedaleko tej mieściny mieszka Baśka, a jej narzeczony codziennie przejeżdża tamtędy do i z pracy... Niech ja się spokojnie zastanowię. Kartka... Długopis... Muszę to sobie spisać, bo zaraz sama się pogubię w swoich myślach. 

O ósmej rano miałam już plan gotowy. Postanowiłam po południu zadzwonić do Johna i poprosić go, aby zobaczył, co się dokładnie mieści pod tym irlandzkim adresem. Z grubsza wiedziałam, gdzie to jest, ale przecież nie zwracam uwagi na numer każdego mijanego budynku. Do Basi maila zdążyłam już także wysłać. Jeśli przeczyta do południa, to wieczorem mogę się spodziewać odpowiedzi. 
Zgarnęłam wszystkie listy od Angeli do torebki, a raczej torby. Jakoś rzadko nosiłam ze sobą małą torebkę, bo nie chciały się tam zmieścić wszystkie potrzebne mi rzeczy. Nie chciałam chodzić z tymi listami przy sobie, więc skserowałam je i zadzwoniłam do Michała, że mu je podrzucę jednak dzisiaj. Lepiej było się tego pozbyć szybko. Niech oni się martwią i męczą z tym. Jeden komplet skserowanych listów zostawiłam sobie w biurze, na wszelki wypadek, gdyby znowu jakiś palant chciał pozbawiać mnie torebki. 

Zostawiłam Michałowi listy i popędziłam w miejsca bardziej mnie interesujące. Od Michała dowiedziałam się tylko tyle, że te arabskie krzaczki to Berlin. Nic mi to nie dało. Nie znam ani miasta, ani języka. 

Obeszłam cały park, ale nie zauważyłam nic ciekawego. Miałam się udać nad Kanał, ale przypomniałam sobie, że pominęłam okolice fontanny. Zrobiłam kilka kroków i zauważyłam faceta, który wydawał mi się znajomy. Gdzieś już wcześniej go widziałam, ale nie mogłam go nigdzie umiejscowić. Facet podszedł do fontanny, przysiadł sobie przy niej, obmacał obmurowanie od spodu i poszedł. Czyżby coś zostawił? Rozejrzałam się wokoło. Nikogo nie zauważyłam, więc podeszłam szybko do fontanny, usiadłam... Wymacałam jakiś kawałek papieru i woreczek w szparze obmurowania. Wyciągnęłam kartkę... Napisano na niej jakieś godziny i miejsce. Przepisałam to sobie do notesu, wcisnęłam kartkę w szparę. Worek wydawał mi się dość miękki, w środku był też chyba klucz, ale wolałam nie ruszać pakunku. Jeszcze by mi się wysypało, a ten ktoś, kto miał to odebrać, pojawiłby się... Wolałam o tym nie myśleć. Zobaczyłam, że od strony dworca autobusowego zbliża się jakiś mężczyzna, więc wyciągnęłam telefon i szybko się stamtąd oddaliłam. Postanowiłam jednak zobaczyć, czy podejdzie do fontanny, więc schowałam się za budynkiem banku. Byłam wystarczająco daleko, aby zdążyć uciec i aby facet mnie nie widział. Miałam jednak stamtąd doskonały widok na fontannę. Mężczyzna podszedł, usiadł, wyciągnął kartkę i pakunek, schował wszystko do kieszeni i poszedł w kierunku kortów tenisowych. Obserwacja przyniosła mi tylko tyle, że zobaczyłam kolejną osobę zamieszaną w sprawę...

Teraz to już ja nawet sama bym siebie wykończyła. Wiedziałam zdecydowanie za dużo i wciąż chciałam wiedzieć więcej. Udałam się nad Kanał i na cmentarz. Jedno miejsce sąsiaduje z drugim. Nad Kanałem spaceruje wiele osób, więc to doskonałe miejsce do spotykania się, wymiany informacji, pakunków. Nikt by niczego nie spostrzegł. Poza tym nad samym Starym Kanałem, przy śluzach jest tyle miejsc, w których można coś schować... Nie było sensu, aby zwiedzała szczegółowo każdy zakamarek tej iluś kilometrowej trasy... 
Postanowiłam pójść na cmentarz. Cmentarz jest zabytkowy. To najstarszy katolicki cmentarz w B. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego urządzali sobie spacery właśnie tam, a nie na przykład na tym największym. Przecież tu byli doskonale widoczni, bo nie jest to miejsce o jakiejś specjalnie dużej powierzchni. Nie wiem, może spotykali się nad Kanałem, a wizyty na cmentarzu miały stanowić przykrywkę? Znam to miejsce dobrze. Na pewno nie mogli tu niczego rozwalać, chować po szparach, bo zaraz ktoś by to dojrzał, zawiadomił odpowiednie służby. Przeszłam się wzdłuż muru. Zatrzymałam się koło takiego grobowca rodzinnego z czerwonej cegły. Obok niego stał, oparty o mur,  kwadratowy kawałek blachy. Podeszłam bliżej...

2 komentarze:

  1. Cześć CzG :)
    No tak, cmentarza nie mogło zabraknąć w tej historii ;)
    Muszę przyznać, że ciekaw jestem dalszego ciągu, bo jak na razie nic się nie wyjaśniło ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć Smurffie :)
    Tym bardziej nie mogło, że tak jakoś jest obok, a ja lubię to miejsce. Cmentarz Nowofarny też ciekawy... i znajdzie się w historii ;)

    To dopiero 13 część, wszystko po kolei ;) Ale spokojnie, 50 części na pewno nie będzie. Może 20... ;)
    Odpozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń